Czasami człowiek myśli, że jak w coś uwierzy, to zostanie frajerem. Ale dziś – w Wielki Piątek – daleko do takiego wrażenia. W dniu takim jak ten, zamiast frajerem można poczuć się po prostu idiotą.
Jeśli to wszystko – śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa – jest nieprawdą, można poczuć się nawet skończonym idiotą. Bezpieczniej jest więc nie wierzyć, albo wierzyć troszeczkę, żeby ewentualnie wyjść z tego z twarzą.
No bo jak uwierzyć w śmierć Syna Bożego? Jak w ogóle uwierzyć w Jego narodzenie się z kobiety z krwi i kości? W Jego życie na Ziemi w ludzkim ciele? Ukrzyżowanie można sobie jeszcze jakoś wyobrazić. Świat lubił, lubi i będzie lubił patrzeć na takie wydarzenia. Zatem i śmierć na krzyżu Syna Bożego można jakoś zrozumieć. Ale jak wyobrazić sobie, że ten sam Bóg musiał przedtem jeść i pić, żeby przeżyć normalny dzień? Jak można zaakceptować, że bał się cierpienia, zadawanych razów i opuszczenia? Pocił się. Musiał się myć. Bywał zmęczony. Głowa go bolała. Kichał. Kaszlał. Walczył z popędami. Czasami miał złe chwile.
Jak można wyobrazić sobie Boga, który – jak każdy z nas – wstawał z łóżka lewą nogą?
I w końcu, jak wytłumaczyć, że w chwilę potem szedł do toalety?
To wszystko nie trzyma się kupy. Bóg, który daje ludziom to, co ma najcenniejszego – własnego Syna. Bóg, który wie, co Go spotka, bo nawysyłał się już wcześniej proroków, których po prostu zabito. Miał więc rozeznanie sytuacji. Powinien machnąć na to wszystko ręką, ale nie. Uparł się i jedynego Syna wysłał. Na pewną śmierć Go wysłał.
Ten też nie lepszy. Wiedział, jak skończy. Jak szubrawiec. Gorzej niż morderca. Wodę w wino zamieniał, chleb rozmnażał, zmarłych wskrzeszał, więc mógł to jakoś inaczej rozegrać. Ale nie. Uparł się, że o życiu będzie mówić. Spokojnie mówić. Mądrze mówić. Z sensem, którego się zawsze szuka, ale rzadko się go znajduje. Uparł się, że o człowieku będzie mówić. Nie tym na zewnątrz, ale tym w środku. Zawziął się jak osioł, że o zagubionej godności i sercu pełnym miłości będzie mówić.
Tylko wrogów tym sobie narobił.
A gdy przyszło co do czego, rozłożył ręce. I skonał.
Potem zniknął z grobu, czym jeszcze bardziej zagmatwał sprawę, bo niby udowodnił, że o życie w naszym życiu chodzi. Nie o śmierć. Ale przecież o śmierć w naszym życiu chodzi, o czym w każdej chwili może zaświadczyć najbliższy cmentarz.
Racjonalnie to nie ma sensu. Jak uwierzyć w coś, co nie ma sensu? I to po upływie dwóch tysięcy lat. Ten Bóg, ten Chrystus, ta Śmierć i to Zmartwychwstanie – jakim idiotą zostanie człowiek, gdy to wszystko okaże się nieprawdą!
Czasami, jak dziś, można, a może i trzeba zapytać inaczej:
Co będzie, gdy to wszystko okaże się prawdą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz