niedziela, 26 kwietnia 2009

Fotograficzna średnia peruwiańska

Peru nie jest najpiękniejszym krajem, jaki widziałem. Zresztą, co to znaczy piękny kraj? Wszystko to subiektywne jest i nie ma sensu nad tym się rozwodzić.


Ale Peru ma coś, nad czym ciężko przejść do porządku dziennego. Różnorodność. Peru jest tak różnorodne, że czasami ma się wrażenie, że to nie jeden, ale kilka krajów.


Zacznijmy od Limy. Centrum stolicy Peru niczym nie różni się od centrum nowoczesnego miasta. Gdyby Europejczyk znalazł się na Plaza Mayor w Limie, nie wiedząc, gdzie jest, miałby prawo pomyśleć, że to jedno z europejskich miast. Ale wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów od centrum, a sytuacja zmienia się diametralnie. Dwa światy. A im dalej, to kolejne – aż do na przykład dzielnicy Villa El Salvador, która bardziej przypomina poligon po bombardowaniu, niż część kilkumilionowej metropolii.


Im dalej w głąb Peru, różnice są jeszcze większe. W głąb Peru – licząc od wybrzeża, na którym położona jest Lima – mamy sierrę, czyli Andy i selvę, czyli Amazonię. Kolejne dwa, wielkie światy. Różnią się wszystkim. Ludzie tam mieszkający różnią się wszystkim. Zwyczajami, temperamentem, akcentem, a nawet mową. Im dalej od Limy, hiszpański po prostu przestaje być jedynym językiem.


Nie trzeba nawet wyjeżdżać z Limy, by poczuć różnice. Wystarczy włączyć radio i posłuchać na przykład prognozy pogody. W jednej chwili między najgorętszym, a najzimniejszym miejscem w Peru potrafi być 40 stopni Celsjusza różnicy.


Nie da się więc wyciągnąć z Peru żadnej średniej, bo to tak, jakby włożyć jedną rękę do wody, a drugą do ognia. Ale można Peru pokazać. Zdjęciami z tego kraju mógłbym wytapetować niejedno mieszkanie. I jeszcze by coś zostało. To byłby świetny pomysł – wytapetować swój pokój zdjęciami. Ale teraz zrobię z nich inny użytek. Blog. Mój kolejny blog, a właściwie fotoblog. O Peru - kraju, który daje w kość i włazi w serce.


Zatem następny blog. Ja po prostu nie mam innego wyjścia.


Zapraszam serdecznie!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz