sobota, 29 sierpnia 2009

Inkowie na pustyni

Jak okiem sięgnąć – nic, tylko piasek i piasek, na którym toczy się życie zaspanych i... zasypanych kurzem miast i puebli. Tak wygląda peruwiańskie wybrzeże. Wydaje się nudne, bo czy coś ciekawego można znaleźć w piasku? Można. Choćby ślady dawnych cywilizacji i Inków, którzy je podbili.



Do Pachacámac nie sposób nie trafić. To oddalone o 30 km na południe od Limy stanowisko archeologiczne widoczne jest zarówno z Panamericany Sur, jak i jej starej odnogi. Ale nie byłoby widoczne, gdyby nie mur. Stanowisko to nic innego, jak wielka połać pustyni otoczona ceglanym ogrodzeniem. Wbrew pozorom jest czego pilnować.


Dwa światy murem przedzielone...


Krótka wizyta w malutkim muzeum i już wiadomo, że Pachacámac był jednym z ważniejszych ośrodków religijnych prekolumbijskich kultur. Miasto założono w czasie trwania kultury Lima mniej więcej w czasie narodzin Chrystusa, a rozwinęło się za panowania Huari (600-800 n.e.). W XV wieku dotarli tu Inkowie.


Przed Inkami miejsce to było obiektem kultu boga-stwórcy Pacha Kamaqa. Według mitu na początku świata nie było żywności, dlatego pierwszy mężczyzna umarł z głodu i wycieńczenia. Wtedy to Słońce sprawiło, że pierwsza kobieta zaszła w ciążę. Zazdrosny Pacha Kamaq zabił dziecko, które wydała na świat, a martwe ciało rozerwał na kawałki i zakopał. Z części dziecka wyrosły jadalne rośliny. Z zębów – kukurydza, z kości – juka, a z innych – warzywa i owoce. W innej wersji tego mitu Pacha Kamaq zabił także kobietę, a jej ciało wraz z ciałem dziecka wrzucił do oceanu. W miejscu tym powstały dwie wyspy – jedna mała, druga większa. Obie widoczne są z okien autobusu jadącego Panamericaną i z najwyższego punktu w Pachacámac – Świątyni Słońca.


W drodze do Świątyni Słońca


Zbudowali ją Inkowie. Kiedy przybyli do Pachacámac, swoim zwyczajem zezwolili na niezależne funkcjonowanie tego, co zastali, a po latach włączyli Pacha Kamaqa do swego panteonu. Władza zmieniła się więc, ale ruch pielgrzymkowy trwał nadal. By go usprawnić i kontrolować, u stóp Świątyni Słońca Inkowie zbudowali Plac Pielgrzymów. Pątnicy czekali na nim na swoją kolej. Wpuszczano jedynie tych, którzy odbyli post. Najbardziej wytrwali pościli na placu nawet rok. W zamian mogli wejść na najwyższy poziom świątyni. Dziś ta przyjemność kosztuje... kilka peruwiańskich soli.


Z czasów Inków pochodzi także Acllahuasi, czyli Dom Wybranych Kobiet, Był on jednym z kilkuset klasztorów w królestwie Tahuantinsuyo. Zadaniem mieszkających w nich mniszek była służba na rzecz świątyni i króla.


Dom Wybranych Kobiet


Kiedy do Pachacámac dotarli Hiszpanie, sanktuarium nadal funkcjonowało, a przybywający do niego pielgrzymi składali ofiary ze złota, srebra, ceramiki i tkanin. Żądnych bogactw konkwistadorom miasto spadło więc jak manna z nieba, choć w pustynnym krajobrazie mogli odnieść wrażenie, że to fatamorgana.

sobota, 22 sierpnia 2009

Naleśniki w rzece

Nie planować. Nie patrzeć wstecz. Być tu i teraz. Cały czas. Znajdować w tym byciu przyjemność, także wtedy, gdy nie wszystko idzie dobrze.


Prosty przepis na codzienne życie. Jak na naleśniki. Mąka, jajka, mleko, cukier – wszystko zamieszać w jednym garnku i potem, na tarasie, puścić w świat podczas śniadania.


Z życiem to też działa. Takie postawienie sprawy sprawia, że zaczyna się je bardziej rozumieć. I nie ma wtedy znaczenia, że nie wszystko idzie dobrze. Bo co to znaczy, że nie idzie dobrze? Nic nie znaczy, tylko mąci w głowie. To znaczy, że jest się tu i teraz, ale nieprawdziwie, bo myślami sięga się gdzieś dalej – w przyszłość albo przeszłość. I porównuje wszystko do teraźniejszości. Zupełnie niepotrzebnie, jeśli naprawdę chce się poczuć chwilę obecną.


Sam przepis nie zadziała jednak. Niestety. Trzeba jeszcze do niego wejść. Nogami i rękami. Wtopić się we wszystkie składniki, które przynosi życie wokół. Nie, nie chodzi o to, żeby zanurkować w masie naleśnikowej. Tylko w rzece, która płynie przez życie. W rzece, którą życie jest. Nie trzeba przy tym umieć pływać.


Skoczyłem i płynę sobie, nie mając pojęcia, jak się poruszać, ani nawet w którą stronę się skierować. Po prostu płynę sobie i czasami uśmiecham do tego gościa na brzegu, który smutnymi oczami patrzy za siebie. I po tym, co tam widzi, nie ma już odwagi spojrzeć przed siebie.


Płynę sobie raz rwącą, raz spokojną rzeką i uśmiecham się do niego, nie zdając sobie do końca sprawy, że na stromym brzegu zostawiłem samego siebie.

środa, 19 sierpnia 2009

Niezwykły świat Inków

Trudno, żebym nie polecił tej strony. Jest i będzie o Inkach, a tworzy ją młody Polak z wielkim inkaskim sercem. To jak najbardziej możliwe, choć Imperium Inków nie istnieje od kilkuset lat.


Co prawda strona jest w powijakach. To dopiero początki. Na razie mało się tam czyta, bo autor stawia na profesjonalizm tekstów. To widać na pierwszy rzut oka. Ale będzie dużo. Profesjonalne podejście do tematu gwarantuje profesjonalną wiedzę. Polecam tę stronę wszystkim, którzy chcą się dowiedzieć czegoś o ludziach, którzy żyli kiedyś w dzisiejszym Peru, Boliwii i Ekwadorze.


Temu, kto tam był, o Inkach nie jest łatwo zapomnieć. Ich ślady, obecne niemal na każdym kroku, mówią o zagadkowym, jakby nierealnym świecie. Ale ten świat wydarzył się naprawdę. Z powszechnego punktu widzenia umarł. Koniec. Kropka. Ale z nie tylko mojego punktu widzenia ten świat trwa nadal. W ludziach, miejscach, zwyczajach, języku, miejscach.


Jest po prostu niezwykły.


Jakiś czas zrobiłem na ten temat krótkie wideo:



Ale
nie tylko dlatego polecam tę stronę. Gorąco zachęcam do czytania o Inkach, bo dzięki nim – choć formalnie nie istnieją – można się też dowiedzieć czegoś o sobie. To też jest jak najbardziej możliwe.

Trzymam kciuki, Darku!