Pewnego dnia zaspałem do pracy. Wyleciałem z domu jak z procy, a tu deszcz. Ulewa jak sto pięćdziesiąt. Bardzo łatwo opisać to, co się wtedy czuje z powodu spóźnienia, głodnego żołądka i lecącego na głowę strumienia wody. Bardzo łatwo nazwać wtedy dzień dwoma słowami: do bani.
Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Nie mam pojęcia, co mi strzeliło do łba, że nagle przestałem biec na autobus. Przystanąłem czując, jak deszcz przenika przez ubranie do skóry. Wszystko przestało być wtedy ważne. Czekająca na mnie robota, myśl o chrupiących bułkach na śniadanie i przemoczone buty. Tylko uśmiechnąłem się z tego powodu, bo wszystko to przestało być wtedy ważne.
Podniosłem głowę. Nie zobaczyłem niczego prócz sinoszarych chmur. Stałem jak baran z podniesioną głową, nie mogąc uwierzyć, że to jest tak blisko. I tak łatwo to osiągnąć. Wystarczy tylko zatrzymać się i spojrzeć w niebo. I zrozumieć, co tak naprawdę jest ważnego w życiu.
Od tego dnia patrzę w niebo codziennie. Raz dłużej, raz krócej, ale nie ma dnia, abym nie poczuł tego samego, co czułem wtedy. Gdy deszcz, niczym łzy, obmywał mi twarz.
Kiedy tylko mogę, robię też zdjęcia nieba. Nie wiedziałem, że niebo może mieć kolor, jaki tylko przyjdzie do głowy. Nawet czarny i czerwony. Robienie zdjęć nieba weszło mi już w krew, tak jak patrzenie na nie.
Zapraszam na mój nowy blog. O niebie. A właściwie fotoblog, bo co tu więcej dodawać...
Idę popatrzeć...
OdpowiedzUsuńEwa