środa, 13 maja 2009

Spóźniam się, by zdążyć

Spóźniam się! Całe życie uczyłem się nie spóźniać się, a teraz spóźniam się. Ale mam wrażenie, że zawsze przybywam na czas.


Do szkoły podstawowej chodziłem w Polsce. Od kiedy dostałem naganę za siedem minut spóźnienia, zacząłem przychodzić siedem minut przed czasem. Wszystko robiłem przed czasem. Wszystko robiłem szybko. Pracowałem szybko, wydawałem szybko, jadłem szybko. Żyłem szybko. Żeby się nie spóźnić. Ale to nie dało mi więcej czasu na życie. Nawet jednej minuty.


Pamiętam moje pierwsze czekanie w Ameryce Łacińskiej: Meksyk, centrum Palenque, zbiorcza taksówka do ruin. Nie wiedziałem, że trzeba czekać. Chciałem jechać. Szybko. Jak najszybciej, żeby się nie spóźnić. Miałem przecież plan, który mówił, że nie mogę się nigdzie spóźnić. Ale kierowca nie chciał jechać. Czekał na innych ludzi. Byłem zły na niego i na nich. Byłem bardzo zły. Czekałem godzinę, przez co widziałem ruiny Palenque krócej.


Teraz jestem pewny, że dlatego pamiętam to miejsce lepiej od innych miejsc. Spóźniłem się i dlatego doceniam to, co widziałem.


Pamiętam też moje pierwsze spotkanie w Ameryce Łacińskiej. Peru, dzielnica Villa Maria del Triunfo w Limie, spotkanie z nowymi ludźmi w kościele. Jest godzina 20.30 – początek spotkania. Jesteśmy tylko w trójkę. Tylko trzech ludzi przyszło na czas. Czekaliśmy prawie godzinę na resztę. Rozmawialiśmy. Śmialiśmy się. Byliśmy razem.


Wiem, że to czekanie miało sens. To czekanie nauczyło mnie doceniać chwile z ludźmi.


Jak to możliwe? Nie umiem tego wytłumaczyć. Kiedyś, chyba w Meksyku, usłyszałem: - Wy, Europejczycy, macie zegarki, a my mamy czas.


Święte słowa.


Teraz spóźniam się zawsze. Zegarek wyrzuciłem już dawno. Spóźniam się także w Europie. Przynajmniej kilka minut. W Europie nie można spóźnić się więcej, bo nikt nie będzie czekał. W Europie nie można spóźnić się na autobus, bo także nie będzie czekał. Ale spóźniam się. Spóźniam się i jadę następnym autobusem.


Lubię spóźniać się. Lubię wiedzieć, że to nie czas, tylko ja jestem ważniejszy. Ale tak naprawdę nie lubię pamiętać, że czas istnieje. Zawsze istniał i zawsze będzie istnieć. Po co więc o tym myśleć?


Nie umiem tego wytłumaczyć lepiej, ale teraz po prostu spóźniam się, by zdążyć.


Mam tylko jeden problem. Zawsze jakaś część mnie nie chce się spóźniać. Ta część pamięta to, czego nauczyłem się wcześniej. Chce być na czas i mówi mi, że mam być zły, kiedy ktoś spóźnia się. Zwłaszcza jedną godzinę. Może uda się zrobić kompromis? Spóźniać się tylko trochę? Na przykład maksymalnie pół godziny?


Myślę, że to dobry, europejsko-latynoski układ.


Tekst w wersji hiszpańskiej ukazał się także na moim nowym blogu:


http://mi-piel-europea.blogspot.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz