Potem miałem pierwszego i jak na razie jedynego psa w życiu. Był malutkim, brązowym kundelkiem i nazywał się Rocky. Nie było w tym nic śmiesznego, bo kiedy zostawał sam w domu, z milutkiej, niepozornej maskotki zmieniał się w niszczyciela. Wszystko, do czego był w stanie doskoczyć, darł na strzępy i rozgryzał w drobny mak. Łącznie z tapetami. Był to więc pies, który w miarę systematycznie powodował zmianę wystroju naszego domu.
Ale Rocky potrafił coś jeszcze. Jeździł sam autobusami. Co jakiś czas miał w zwyczaju znikać na kilka dni. Zakochany był. I to wtedy stawał się pasażerem komunikacji miejskiej. Ludzie, którzy obserwowali go na przystankach, opowiadali, że Rocky znał nie tylko rozkład jazdy, ale także potrafił rozpoznać numer linii autobusu. Jak to robił? Nie mam pojęcia, ale sam widziałem go kilka razy, jak przesiadał się z jednego autobusu do drugiego. Oczywiście nie reagował na wołania, bo przecież zakochani świata wokół siebie nie widzą.
Rocky jeździł na gapę. Mandaty nie przychodziły także na właściciela, bo były to piękne czasy, kiedy nawet psy nie były w żaden sposób oznakowane. Niezapomniana psia wolność. Ale Rocky doigrał się. Rzucił się kiedyś na większego od siebie i ten go zagryzł.
Niedawno w Limie usłyszałem dowcip o psie, który codziennie rano kupował gazetę dla swego pana. Pan wkładał mu w pysk jednego sola (peruwiańską złotówkę), a pies szedł do kiosku. Pewnego dnia właściciel nie miał jednak drobnych, więc wcisnął psu sto soli. I tyle go widział. Po psie, pieniądzach i gazecie ślad zaginął. Właściciel szukał go kilka godzin, aż w końcu znalazł w Parque de la Reserva – ulubionym miejscu wypoczynku i rozrywki mieszkańców Limy. Pies był w towarzystwie dwóch suczek.
- Szukam cię cały dzień i martwię się! Dlaczego nie wróciłeś z gazetą do domu? Dlaczego mi to zrobiłeś? – lamentował pan.
A pies na to: - Bo nigdy nie miałem tyle pieniędzy!
Psy oczywiście nie mówią, ale rozumieją. To żadna rewelacja. Ale w Peru znam psa, który rozumie to, co się do niego mówi w czterech językach. Zwie się El Chico (Chłopiec) i jest rudym, wielkim kundlem.
El Chico wychował się w rodzinie z peruwiańskich Andów, gdzie mówi się w keczua – językiem dawnych Inków. A że mieszka w Limie, kuma także hiszpański. Trzecim językiem, na który reaguje, jest angielski. Zacząłem do niego mówić w tym języku i ze zdumieniem odkryłem, że mnie rozumie. A potem przyszedł czas na polski. Załapał go od razu.
Do El Chico można więc powiedzieć: „siadaj”, „pilnuj”, „podaj łapę”, czy „zostań” po hiszpański, angielsku, polsku i w keczua. Bez problemu wykona polecenie. Przypadek? Też tak myślałem. Do czasu, gdy zaczął się do niego odzywać mój sąsiad w Limie – Chińczyk. Po chińsku.
Chłopak do tej pory nie wie, o co mu chodzi, więc chyba słusznie mówią, że chiński jest najtrudniejszym językiem świata.
Ten pies, miłośnik podróży koleją,to Lampo.
OdpowiedzUsuńSympatyczne pieski.. i tygrysek:)
E.K
Lampo! Nie pamiętam tego nawet teraz, gdy mi napisałaś. Skleroza. Trudno mi uwierzyć, że tak sie nazywał ten pies. Ale oczywiście wierzę Ci. Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJa tez nie pamiętałam :) ale pewien miłośnik zwierząt powiedział, że to na pewno chodzi o tego psa.http://pl.wikipedia.org/wiki/O_psie,_kt%C3%B3ry_je%C5%BAdzi%C5%82_kolej%C4%85
OdpowiedzUsuńNa "1000% a nawet więcej" Nawet książkę mi przyniósł, bym sprawdziła.
E.K
Dzięki! To na pewno był Lampo :)
OdpowiedzUsuń