Przed prawie pięcioma wiekami konkwistadorzy dotarli nad brzeg Oceanu Spokojnego, ponad tysiąc kilometrów poniżej miejsca, gdzie trzy lata wcześniej rozpoczęli podbój imperium Inków. Był 18 stycznia 1535 rok. Przywódca Hiszpanów Francisco Pizzaro rozejrzał się wokół. Zobaczył rzekę, niewielkie wzgórza pozbawione roślinności i kępki traw wystające z pustyni rozciągającej po horyzont. Trudno odgadnąć co mu chodziło wtedy po głowie. Być może nie był do końca trzeźwy. Ale stało się. Wypowiedział te słowa: - Tutaj zbudujemy nowe miasto.
Konkwistadorzy zaprzęgli do roboty inkaskich niewolników. W ten sposób powstała Lima – stolica dzisiejszego Peru. Powstała w miejscu, gdzie nie powinna powstać nawet wieś.
Początkowo Lima nazywała się Miastem Królów, ale szybko odstąpiono od tej nazwy. W miejscu takim jak to, odechciałoby się mieszkać nawet najbardziej opływającemu w dostatki monarsze. Myśli o nietrzeźwości Pizzara wydają się nie być pozbawione sensu. Lima to miasto-pomyłka. Lokalizacyjny i architektoniczny błąd, w którym mieszka dziś około dziewięciu milionów ludzi. Co trzeci Peruwiańczyk. - Lima la horrible, ta okropna Lima – powie każdy z nich. Ale prędzej się do niej wprowadzi, niż z niej wyprowadzi. Bo Lima to dla każdego Peruwiańczyka symbol lepszego życia.
Złych rzeczy o Limie można powiedzieć bardzo dużo. Najważniejszą jest pogoda. Konkwistadorzy dotarli nad Pacyfik w styczniu, w środku lata. To najcieplejszy miesiąc w tej części świata. Pizzaro mógł więc skojarzyć: słońce, ciepło, bliskość oceanu i rzeka, czyli będzie fajnie. Było fajnie, ale krótko. W maju w Limie słońce rzadko wychodzi zza szarych chmur, które nie dają deszczu. Jest jednak wilgotno, bo zimne morskie prądy w zderzeniu z nagrzaną płytą kontynentu przynoszą mgłę, której zasięg i długość trwania można wpisać do księgi przyrodniczych rekordów. Mgła nie znika z Limy praktycznie przez kilka miesięcy.
Dochodzi do tego smog. Ogromne ilości spalin z nawet trzydziestoletnich pojazdów. Wśród latynoskich państw Peru jest na końcu, jeśli chodzi o park nowych samochodów. Używane auta sprowadza się najczęściej z Chile, a znalezienie nowego wozu to niemal szukanie igły w stogu siana.
Do mgły i smogu dochodzi kurz. Pizzaro widział pod stopami skrawki zieleni, ale przez pięć wieków Lima rozrosła się do niewyobrażalnych rozmiarów. Rozrosła się tam, gdzie mogła – w stronę pustyni. Jej peryferia stoją na piasku. W przenośni i w rzeczywistości, co pokazuje to zdjęcie – jednego z puebli wchłoniętego przez metropolię.
Czy teraz ktoś chciałby do Limy przyjechać? Na przykład turystycznie? Nie zobaczy zbyt wiele. Jako jej mieszkaniec zaświadczam o tym z pełną odpowiedzialnością, a głosiciela „atrakcyjności turystycznej” Limy wypunktuję w jednej rundzie. Wszystkie ciekawe miejsca w tym mieście można zobaczyć w dwa dni. To i tak dużo. Najciekawsze dziesięć, według mnie, umieściłem w krótkim wideo dostępnym na końcu mojej dzisiejszej opowieści.
Zamiast atrakcji Lima oferuje wszystko najgorsze, co może zaoferować latynoskie miasto. Zwłaszcza komunikacyjny chaos, bo do tej pory brakuje w nim nie tylko metra, ale nawet jednej linii autobusowej z prawdziwego zdarzenia. Pierwszy metrobus być może ruszy w przyszłym roku. Dochodzą do tego dzielnice, po których lepiej nie poruszać się po zmroku. Zwłaszcza w pojedynkę.
To okropne miasto można jednak polubić, a nawet pokochać. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy zapomni się o... Limie, a pomyśli o jej mieszkańcach. Nie powinno ich tu w ogóle być. Ale są. Twardzi i podwójnie, a nawet poczwórnie zahartowani w codziennym życiu. Nie jest możliwe, bym do końca ich zrozumiał. Bym był w stanie pojąć, w jaki sposób codzienną męczarnię w strasznym mieście zamieniają na codzienną radość.
Każdy, kto chce ujrzeć Peru, musi zmierzyć się z Limą. To tu lądują samoloty z Europy, bo tu zaczyna się podróż w głąb dawnego imperium Inków. W miejsca, których Pizzaro nie zbudował. I których szczęśliwie nie zburzył do końca. Dopiero tam tą okropną Limę spotyka to, na co zasługuje. Znika zupełnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz