Przed Euro 2012 Polska chce wybudować setki kilometrów autostrad. Pewnie się nie uda, bo nie jesteśmy Manchesterem United, który w doliczonym czasie wygrywa przegrany mecz. Ale nie ma co się napinać z tego powodu. Wyluzować trzeba. I to jak najszybciej. Odetchnąć, odsapnąć i uśmiechnąć się.
Bez autostrad Mistrzostwa Europy i tak odbędą się w Polsce. Nie na takie rzeczy organizacje piłkarskie przymykały już oko. Na przykład w Meksyku autostrad nie było prawie w ogóle, a i tak kraj ten był dwukrotnym organizatorem Mistrzostw Świata (1970 i 1986). Oczywiście wtedy było dużo mniej samochodów, ale trzeba wiedzieć, że w Meksyku praktycznie nie ma linii kolejowych. Podczas Copa Mundial cały transport odbywał się szosami i powietrzem. O ile pamiętam, zawody skończyły się zgodnie z planem – ostatnim gwizdkiem sędziego w meczach finałowych. I wszyscy twierdzą, że było super!
Meksyk do dziś nie ma imponującej sieci autostrad. Co prawda ich długość wynosi sześć tysięcy kilometrów, ale biorąc pod uwagę wielkość tego kraju nie jest to dużo. Zachowując proporcje to tak, jakby w Polsce było 850 kilometrów autostrad, co – sięgam szybciutko do Wikipedii – już się prawie stało. Po co więc ta panika?
Jasne, że Polska to nie Meksyk. Poza tym chodzi o przyszłość, prestiż i honor naszego kraju. Tak, tak... siary nie może być. Wszystko to prawda, ale na takie argumenty odpowiem: wyluzujmy, bo nie jest to aż tak istotne. Nie przekona mnie też argument, że gęsta sieć autostrad zmniejszy gwałtownie liczbę zabitych w wypadkach samochodowych. Śmiertelność na polskich drogach nie wynika tylko z ich stanu, ale przede wszystkim z marnych umiejętności, zadufania i pijaństwa kierowców.
Dużo ważniejsze są stadiony. Trzeba je wybudować, ale też nie przesadzać z malowaniem trawy na zielono. Jeśli FIFA pozwala grać mecze eliminacyjne na takich kartofliskach jak w Belfaście, to jej młodsza siostra UEFA nie zrobi afery z niedociągnięć w Polsce. A jeszcze pochwali, bo sama na tym zarobi. Trzeba mieć tylko tego świadomość i nie dać się wypunktować, jak bramkarz Boruc na nierównej murawie w Irlandii Północnej.
Nie napinajmy się tak mocno z tymi autostradami. Ich obowiązkowa, nieodwołalna i absolutna konieczność istnienia przed Euro 2012 to ściema. Nadmuchany balon. I temat na przeżycie dla smutnych, gadających głów w telewizorni. Co będzie, to będzie. Cieszmy się z tego, bo i tak dojedziemy do celu.
Dziś w ramach mojej jednoosobowej akcji „Meksyk bez świńskiej grypy” drogowa piosenka Vicente Fernandeza.
Gringos, ruszamy!
El chofer - Kierowca
Włączam silnik, jestem kierowcą
Poprowadzę nocą aż do świtu
Nie ma czasu do stracenia
Mam dobrą sposobność, by zjeździć kraj
Od Tijuany do Jukatanu
Szosą zarabiam na chleb
Pojadę do Torreon, pojadę do San Luis
Bez zatrzymywania się
W koło i w koło jestem szczęśliwy
Później pojadę do Monterrey
Zawsze gotów na to jakiś osioł lub wół
Aguascalientes i ich jarmark San Marcos
Do widzenia rodacy!
Przedwczoraj byłem w Veracruz
Jadąc przez Pueblę, zmień światła, proszę!
Z północy na południe, pojadę wszędzie
Pojadę do Morelos i do Guerrero
Jestem kierowcą
Z Miasta Juarez do Parral
I aż do Dystryktu Federalnego
Ktoś na mnie czeka w Reinosa
Ktoś na mnie czeka w Toluce
Ktoś na mnie czeka w Cabos
Ktoś na mnie czeka w Hermosillo
Ktoś na mnie czeka w Tepic
Ktoś na mnie czeka w Huentitan
Na szosie krajowej
Od Laredo do Michoacan
Szosą zarabiam na chleb
Jestem kierowcą
Pojadę też do Sonory
Miasta Sinaloa, Gornaloa, Durango, Zacatecas,
Nayarit, Jalisco, Guanajuato, Queretaro,
Colima, Tlaxcala, Oaxaca,
i Quintana Roo.
(nieprzetłumaczone słowa to nazwy meksykańskich miast i stanów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz