wtorek, 12 maja 2009

Oddech pełny Edynburga

Zdradziłem Edynburg. Śmieszne, bo czy można zdradzić miasto? Można. I można jeszcze nie mieć z tego żadnej przyjemności. A to już śmieszne nie jest.


Mam kuzynkę w Niemczech. Najprościej byłoby powiedzieć, że jej życie znalazło się na wielkim zakręcie. Ale tak naprawdę, to pewnego dnia ona wyleciała także i z tego zakrętu. Potem, po wielu miesiącach, opowiadała mi, jak do życia wróciła. Robiąc to, co dyktuje serce, choć bolało. I to bardzo. Wszystko to było ważne w jej opowieści, ale najważniejsze – co sama przyznała – było miejsce, w którym to się wydarzyło.


Dla mojej kuzynki takim miejscem był brzeg Menu we Frankfurcie. Przychodziła tam codziennie, przyglądać się, jak wygląda życie innych. Przyglądać się temu, czego nie da się zauważyć bez zatrzymania się – jak płynie życie miasta. To w nim odnalazła swoje życie.


Dla mnie takim miastem był Edynburg. Był, bo już nie jest.


Nie mam w Edynburgu ulubionego miejsca. Za wyjątkiem pewnego baru, w którym w każdą sobotę można było spotkać mnie przy kubku kawy. W Edynburgu nie ma rzeki, nad którą siedziałem i przyglądałem się życiu. Nie było to konieczne, bo to miasto przelało się we mnie i przeze mnie. Byłem mokry od tego bardziej, niż po kąpieli w oceanie.


Edynburg jest doskonałym miejscem dla kogoś, kto zamierza wpaść w depresję. Bo wieje i pada na wielką skalę – to znany i już oklepany temat. Ale jest też miejscem dla kogoś, kto się pogubił i próbuje trafić na ślad swojego życia. Jak to zrobić? Nie wiem. Wiem tylko, jak stało się to w moim przypadku. Pewnego dnia zacząłem Edynburgiem po prostu oddychać. Pełną piersią. Sercem. Z całym majdanem, który to i każde inne miasto ma dla każdego.


Czasami myślę, że to wszystko pierdoły są. Że nie jest ważne, gdzie się żyje, tylko jak się żyje. Wszystko to prawda, ale Edynburg jakby dopowiada coś więcej. Właśnie tym deszczem i wiatrem, w którym można usłyszeć kogoś bardzo ważnego w swoim życiu. Siebie.


Zdradziłem Edynburg dla latynoskich miast i puebli. Stało się to już za pierwszym razem, gdy wróciłem do stolicy Szkocji z pierwszego wyjazdu do Ameryki Łacińskiej. Tylko nie przyznałem się do tego. Robię to oficjalnie teraz, nie licząc na wybaczenie. Edynburg to nie człowiek. Nie wybacza. Nie kocha. Nie zapomina. Tylko jest. Po prostu jest i czeka, aż zacznie się nim oddychać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz