piątek, 20 marca 2009

Teoria przyciągania po latynosku

Kiedy byłem mały, mama opowiedziała mi historię o chłopcu, który urodził się ledwo żywy. W szpitalu robili co mogli, by go uratować, ale jemu jakby w ogóle nie spieszyło się na ten świat. Z medycznego punktu widzenia jego stan raz był dobry, a zaraz potem beznadziejny, by nagle znów się poprawić. I tak w koło Macieju. Nikt nie wiedział, co z tym fantem zrobić, więc czekano. Czekali lekarze, czekała rodzina chłopca, aż ten się w końcu zdecyduje. Dwa tygodnie zajęło, zanim zaczął normalnie żyć. Mama powiedziała, że był to cud.


W jej opowieści chłopiec był śpiochem, który wolał podróżować śniąc, zamiast otworzyć oczy. Nie miałem wtedy pojęcia o granicy życia i śmierci, więc zacząłem myśleć o czymś innym. Zastanawiałem się po prostu, gdzie ten chłopczyk był przez dwa tygodnie. Dokąd podróżował? Interesowało mnie to bardzo, bo według mamy to... ja byłem tym chłopcem. Tak, to ja urodziłem się niemal martwy. Kiedy się o tym dowiedziałem, nic nie przychodziło mi do głowy. Byłem zbyt mały, by wiedzieć i rozumieć, gdzie przebywałem, gdy moje ciało leżało w szpitalnym inkubatorze. Znałem wówczas tylko podwórko z piaskownicą, park koło domu i drogę do szkoły, ale miejsca te nijak nie pasowały do usłyszanej historii.


Oczywiście potem, jako nastolatek i dorosły facet, nadal nie miałem pojęcia, gdzie podróżowałem i czy w ogóle podróżowałem, nim tak naprawdę zacząłem żyć. Mówiąc szczerze, w ogóle mnie to nie obchodziło.


Aż pewnego dnia wylądowałem w Meksyku. Turystycznie. Fantastyczna wycieczka skończyła się i wróciłem do normalnego życia. Ale moje życie nie było już normalne. Nie było dnia bez myśli o Meksyku. Nie było nocy, bym przez inne kraje Ameryki Łacińskiej mógł spokojnie zasnąć. Nie byłem w stanie wyjaśnić sobie, dlaczego kontynent ten wpłynął do mojego serca tak, jak rzeka wpływa do morza.


Dlatego wymyśliłem teorię. W żaden logiczny sposób nie trzyma się ona kupy, ale będę się tej teorii trzymał w tym blogu. Tak jak trzymam się jej w życiu.


Moja teoria jest prosta. Wtedy, gdy ciało chłopca leżało w szpitalu w Polsce, on przez dwa tygodnie zwiedzał latynoską ziemię. Duchem. Duszą. Myślami. Czymkolwiek. Nieważne czym, ale tam był.


W dorosłym życiu wyruszyłem w prawdziwą podróż, ale praktyka nie potwierdziła moich założeń. Przemierzyłem tysiące kilometrów w Ameryce Łacińskiej, zobaczyłem w niej setki miejsc i poznałem dziesiątki ludzi, ale nie znalazłem dowodu, abym kiedyś już tam był. Nie odrzuciłem jednak mojej teorii, bo dzięki niej poznaję inną prawdę. Prawdę o sobie samym. Tu i teraz. Dzięki niej poznaję swoje pragnienia, których wcześniej po prostu nie miałem.


Drogi Czytelniku, czy to wszystko nadaje się na bloga? A dlaczego nie? Chcę opowiedzieć swoją historię. I pokazać ją swoimi oczami. W blogowaniu jestem zupełnie nowy, ale nie proszę o wyrozumiałość. Liczę tylko, że będziemy razem. Po prostu razem dowiemy się czegoś więcej o życiu.




2 komentarze:

  1. Jak najbardziej się nadaje. Pisz, pisz..bardzo lubię Cię czytać.

    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  2. zgadzam sie z Ewą.podoba mi sie jak piszesz

    OdpowiedzUsuń