poniedziałek, 23 marca 2009

Pięć metrów biedy i miska na głowie

Najpierw trzeba kupić miskę. Głęboką, ale nie za dużą. Potem wrzucić do niej cukier, mąkę, sól, makaron, mleko w proszku, płatki owsiane, olej i czekoladę. Nie mieszać. Wszystko ma być w oryginalnych opakowaniach, bo to nie jest przepis na żadne danie. To bilet. Miska z jedzeniem o długim terminie ważności do spożycia to karta wstępu do slumsów.

W Limie głęboka miska ma duże znaczenie. Można ją oprzeć na ramieniu, albo postawić na głowie. Wtedy łatwiej się idzie. A właściwie wspina. W stolicy Peru slumsy wybudowano na zboczach niezbyt wysokich, ale stromych wzniesień. D
rałując na górę, nie ma sensu narzekać na architektów. Nie mają z tym nic wspólnego. Slumsy powstały tu i nadal powstają jak grzyby po deszczu. Deszczem są niespełnione oczekiwania Peruwiańczyków z prowincji. Ich zawiedzione nadzieje na lepsze życie w stolicy.

Tam, dokąd idę, postęp biedy widać jak na dłoni. Wzrasta w systemie metrycznym. W porównaniu z zeszłym rokiem, przybyło jedno piętro, czyli z pięć metrów wydartych górze. Ale to nadal dopiero połowa drogi na szczyt. W takim tempie bieda osiągnie wierzchołek za kilka lat. W tym miejscu osiągnie, a potem przeniesie się gdzie indziej.


Do ostatniego, najnowszego piętra biedy, nie ma jeszcze dobrej drogi. Właściwie nie ma żadnej drogi. Wydepcze się ją z biegiem czasu. Ostatni od
cinek udaje mi się jednak pokonać bez wspinaczkowego ekwipunku. W rękach trzymam bilet, ale nie od razu wpuszczają do środka. W pierwszym domu nie ma nikogo. Do kolejnego nie pukam, bo nie ma drzwi. Zza zasłony wychodzi młoda kobieta. Rzuca okiem na miskę, ale mówi „nie”. Zatem do trzech razy sztuka. Gościnę znajduję na werandzie pani Marieli.

Weranda zbudowana jest z ekologicznych materiałów. Siadamy na kamieniach, a miskę z zakupami stawiam na drzwiach, które służą za stół. Widnieje na nich namalowana czarną farbą mała postać człowieka. Dokładnie taka sama, jaką mo
żna zobaczyć na drzwiach męskich toalet.

Do stołu dosiada się Jenny, córka pani Marieli. Na rękach trzyma obsmarkanego bobasa. Bez zaglądania do miski obie kobiety wiedzą, co przyniosłem. Z powodu braku lodówek do slumsów nie przynosi się niczego, co się w lodówkach trzyma. Ale nie wiedzą, dlaczego przyszedłem.


To dobre pytanie. Dlaczego chodzę na sam szczyt biedy z miską na głowie?


Przychodzę posłuchać. Nie o tym, jak żyć, bo nawet przy największych chęciach nie byłbym w stanie pojąć, jak można żyć w takich warunkach. Przychodzę posłuchać o tym, jak nie narzekać na swoje życie.


Pani Marieli i jej córki słucham godzinę. Nawet
gdybym słuchał cały dzień, nie usłyszę, że życie jest łatwe. Usłyszę wiele razy, że jest cholernie trudne i ani jednego słowa narzekania.

Dziwne to wszystko i długo trwa, zanim zmieści się w głowie. Jeszcze dłużej, gdy się pamięta, że wszystko trafia tam za jedną miskę z suchym prowia
ntem.

Bo przecież warte jest dużo więcej. Ale to, jak dużo,
nie mieści się w sercu.


1 komentarz: