wtorek, 24 marca 2009

Kalesony i andyjskie prezenty

- Tylko ubierz się ciepło – usłyszałem od znajomych, gdy szykowałem się w podróż z Limy do Cusco.

Stolicę Peru od dawnej stolicy Inków dzieli prawie 600 kilometrów w poziomie i ponad 3300 metrów w pionie. To mniej więcej tyle, ile droga z Gdańska na Rysy, która w końcowej fazie wymaga końskiego zdrowia. Tylko potem trzeba dodać niemal kilometr w stronę nieba, ale do tego wystarczy jedynie wyobraźnia.

Do Cusco dostać się jest o wiele łatwiej. Autobusem. Zabrałem wszystko, co w górach jest niezbędne. Ale Cusco przywitało mnie słońcem. Na drugi dzień trochę pokropiło, ale nadal było ciepło. Zamiast ciepłej kurtki nosiłem lekką wiatrówkę, a czapkę uszatkę zastąpiłem bejsbolówką. W piątym dniu byłem już opalony i nieźle napalony na znajomych z Limy. Cały ten majdan, który stamtąd przytargałem, okazał się nie wart funta kłaków.

Po tygodniu spakowałem wszystko w karton i zostawiłem u znajomych w Cusco. Kiedy powiedziałem, że jadę do Puno, zaczęli smęcić:

- Tylko ubierz się ciepło. Koniecznie ubierz się ciepło!

Zaraz potem nastąpiła litania, co muszę zabrać. Nie tylko ocieplane buty, swetry, zimową kurtkę, szalik, rękawiczki, ale przynajmniej podwójną parę kalesonów.

- Nie ze mną te numery – pomyślałem. Problemem nie było to, gdzie w środku lata znajdę kalesony i to minimum dwie pary. Chodziło o to, że tym razem nie uwierzyłem. Było z dwadzieścia stopni ciepła i słonecznie. Do Puno miałem pięć godzin jazdy autobusem i pół kilometra różnicy wysokości. Pół kilometra w górę. Gdybym w szkole bardziej uważał na geografii, pewnie wyliczyłbym to sobie inaczej. Ale wtedy wyszło mi, że w Puno nie będzie zimno.

Nie zmieniła tego nawet konsternacja w autobusie. Co prawda wszyscy pasażerowie opatulili się w futra i koce, ale przecież nie był to kurs na Grenlandię. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem. Ja na nich jak na Eskimosów. Oni na mnie jak na przybysza z kosmosu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Na sobie miałem koszulkę z krótkim rękawkiem, letnią kurtkę, spodnie-rybaczki i plażowe klapki założone na skarpety. Cieplej ode mnie „ubrane” były nawet owce leżące pokotem w korytarzu. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że absolutnie nie widzą we mnie kosmity, tylko - jak pozostali pasażerowie - barana.

Nigdy nie obudziłem się w chłodni, ale byłoby to chyba lepsze, niż pobudka w tym autobusie. Otworzyłem oczy, bo po prostu zacząłem zamarzać.

Pierwszy Polak w chińskich klapkach na nogach, który zamarzł w autobusie w peruwiańskich Andach? Nie było mi wcale do śmiechu. Autobus ogrzewany był tylko parą wydychaną przez pasażerów. Zbyt słabą, by roztopić szron po wewnętrznej stronie szyb. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to pocieranie ciała, ale nie wiedziałem od czego zacząć. I jak zacząć. Najpierw ktoś musiałby rozgrzać mi dłonie.

Gdybym tupał, albo skakał z zimna, pewnie bym to zrozumiał, ale do tej pory nie wiem, dlaczego siedząca obok Indianka obudziła się. Zdjęła jeden z szalików, który owijał jej twarz i podała mi go bez słowa. Oplotłem nim nogi. Na więcej był za krótki, ale był to najlepszy prezent, jaki w życiu dostałem.

Nadal nie miałem siły wstać, nie miałem siły krzyczeć, nie miałem siły na nic. Tak jakbym gdzieś odpływał. W ciepłe miejsce, niesiony ciepłym prądem. Nagle coś mną szarpnęło. To autobus się zatrzymał. I znów zrobiło się zimno. Przetarłem dłonią szron z szyby i wiedziałem już, że przetrwam tę podróż.

W autobusie i na zewnątrz było ciemno, ale bez trudu zobaczyłem ośnieżony szczyt góry. Jak mogłem ją zobaczyć? Była bardzo blisko, niczym na wyciągnięcie ręki. I była oświetlona, jakby stała pod latarnią. Starłem więcej szronu. To nie latarnia. To księżyc oblał górę światłem. Wisiał dokładnie nad jej wierzchołkiem. Tak nisko, jakby zaraz miał go dotknąć.

Ten widok był drugim, po szaliku, bezcennym prezentem tej nocy. Wiedziałem, że ją przetrwam, bo przecież takich prezentów nie rozdaje się stojącym nad grobem. Byłaby to rozrzutność.

O świcie autobus dojechał do Puno. Jednak uważałem na lekcjach geografii. Było ciepło.



1 komentarz:

  1. Witam!
    Blog został opisany na stronie do.org.pl.
    Pozdrawiam
    Ossad

    OdpowiedzUsuń