środa, 10 czerwca 2009

Miłość po hiszpańsku

„Od zawsze” uwielbiam twórczość Mickiewicza. I do tej pory nie mogę wyjść z podziwu, ile się koleś musiał namęczyć, by wyrazić wszystko tak, jak to wyraził. A przy okazji namęczyć też potomnych. Gdyby żył, powiedziałbym mu: Adaśku, może jednak lepiej było nauczyć się hiszpańskiego?


Hiszpański jest językiem magicznym, bo po hiszpańsku można na przykład powiedzieć „kocham cię” osobie, której się nie kocha. I nie będzie w tym nieprawdy.


Wszystko za sprawą słówka „querer”, które oznacza to samo, co „amar”, czyli „kochać”. Ale nie do końca to samo.


W języku polskim „kochać” można tylko raz. To wyjątkowe słowo na wyjątkowe okazje. Matka kocha dziecko. Mąż kocha żonę. Dziewczyna kocha chłopaka. I wszyscy to mówią – „kocham cię”. Mówią, ale mają niedosyt. Bo za mało mówi się, że się kogoś kocha. I za mało słyszy się, że się jest kochanym.


Dzieje się tak, bo czasami nie wypada. Jakoś tak niezręcznie jest powiedzieć komuś, że się go kocha, jeśli obok stoi ktoś, kogo się nie kocha. Ktoś obcy. Chłopak nie mówi zatem „kocham cię” narzeczonej w tramwaju, bo a nuż, widelec, jeszcze ktoś usłyszy? Choć przecież chciałoby się, aby cały świat to wiedział... W języku polskim nie przewidziano takich sytuacji. Więc te zakochane biedactwa w tramwaju tylko szepcą, albo milczą, gapiąc się w swoje oczy.


Choć kochamy kogoś bardzo, nie mówimy mu tego, gdy wychodzimy z domu, a on, czy ona idzie właśnie do toalety. Głupio tak wtedy palnąć „kocham cię”.


Chyba nawet o tym nie wiemy, ale nie mówimy „kocham cię”, by nie zmniejszyć siły i wartości tych słów. Nie wypowiadamy ich zbyt często, by zachować je na specjalne okazje. Na przykład gdy ktoś ma urodziny. Powiemy mu wtedy, że go kochamy i będzie miało to wielką wartość. Słowa te przydają się także w chorobie, głębokim smutku i wielkiej radości. Ale nie przydają się, gdy na przykład matka odprowadza syna do szkoły. Choć oboje się kochają i chcieliby to wyrazić, nie robią tego wtedy. Bo siara. Chłopak stoi przecież wśród kolegów z klasy i byłoby mu wstyd mówić przy nich „kocham cię”. Nawet do matki. A ona to rozumie i tylko macha ręką na pożegnanie.


Nie mówimy też „kocham cię” do przyjaciela, bo przecież to, co czujemy do niego, miłością nie jest. I nie jest też tylko sympatią. Co więc mówimy przyjacielowi? Nic. Kompletnie nic, bo w języku polskim nie da się krótko wyrazić tego, co do niego czujemy. Nie mówimy także nic, bo może mógłby zrozumieć „za bardzo” – że go kochamy lub „za mało” – że go lubimy?


Taki jest ten nasz kochany język polski. Trzeba w nim nieźle główkować lub czekać na okazje, by powiedzieć proste „kocham cię”.


W języku hiszpańskim „kochać” można wiele razy. I nie trzeba do tego ani kombinowania, ani też specjalnych okazji.


Po hiszpańsku powie się „te amo” we wszystkich tych intymnych chwilach, w których polskie „kocham cię” pasuje. Powie się „te amo”, gdy jest to miłość „na zawsze”. Wielka jak ocean, którego nie widać. Ale po hiszpańsku powie się też „te quiero”, czyli także „kocham cię”, ale „na teraz”, w tej właśnie chwili. W miejscach, w których jesteśmy.


Po hiszpańsku w tramwaju chłopak powie głośno do swej lubej „te quiero”, czym wyrazi jej swą miłość właśnie teraz. Właśnie w tym wagonie, wśród tylu ludzi. A oni uśmiechną się z serca słysząc te wyznanie.


Do męża siedzącego w łazience wychodząca z domu żona krzyknie „te quiero”, a on odpowie tak samo. Czując, że miłość można wyrażać w każdej chwili. Nie tylko podczas kolacji przy świecach, gdy używa się czasownika „amar”.


Po hiszpańsku matka żegnająca synka pod szkołą także powie mu „te quiero”, a on odpowie i uśmiechnie się. Tak jak koledzy, których matki powiedziały im rano to samo, pakując drugie śniadanie do tornistra.


I w końcu po hiszpańsku powie się „te quiero” osobie, której nie kochamy, ale która jest dla nas wyjątkowa. Powiemy tak na przykład przyjacielowi. Przy każdej okazji. Nawet codziennie. A on odpowie tym samym i nikt nie będzie się w tym doszukiwał miłości zarezerwowanej dla miłosnych związków.


Taki jest ten hiszpański. Powiedziałem wcześniej „magiczny”? Chyba nie. Jest „normalny”. Bardziej normalny niż język polski.


I gdyby Mickiewicz hiszpański znał, pewnie nie męczyłby tak bardzo siebie i innych. Tylko napisał wprost o uczuciach. „Pan Tadeusz” byłby wtedy chudszy i bardziej zrozumiały, bo jego bohater powiedziałby do Zosi „te amo”, a do Telimeny „te quiero”. A nie brnął przez to wszystko w kilku księgach.

3 komentarze: