Zagmatwane to wszystko. Oprócz narodzin i śmierci nic w życiu nie jest pewne. Nic nie jest jasne. Pogubić się można na każdym kroku. A im dalej w las, tym ciemniej. Kim jestem? Dlaczego istnieję? Na co ta planeta? Po co życie? Kto to wszystko wymyślił i zrobił, jeśli ktokolwiek cokolwiek kiwnął w tej sprawie palcem?
Badacze doszli już do wielkiego wybuchu, naukowcy dzielą geny na czworo, a teolodzy i racjonaliści doszukują się w tym zgodności z tym, co głoszą. Setki odpowiedzi, tysiące informacji, miliony słów nas otacza. Tylko że nadal nic nie wiadomo. A im dalej w las, tym łatwiej się zgubić. Coraz trudniej odnaleźć ścieżki do Boga.
Ale gdybym to ja był Nim, gdybym to ja był Bogiem, zagmatwałbym wszystko jeszcze bardziej. Tak namieszał, tak poprzemieniał, tak napsocił, żeby nikomu nawet przez myśl nie przyszło trafić zbyt wcześnie na mój ślad. Co to byłaby za frajda odnaleźć mnie tak szybko? Żadna. Także dla szukającego. Gdybym to ja był Bogiem, wszystko uczyniłbym wielką tajemnicą. A potem co rusz dawał wskazówki, by każdy na swój sposób mógł ją rozwiązać.
Gdybym to ja był Bogiem, właśnie tak bym wszystko urządził. Dlaczego akurat tak?
Każdy ojciec chce, aby jego dziecko było takie, jak on. Podobne do niego. Ale tylko mądry ojciec nie stara się upodobnić do siebie dziecka na siłę. Bawiąc się w lesie z synem w podchody mądry ojciec tak oznaczy ślady, by ten sam wszystko zrozumiał i go odnalazł.
Jestem katolikiem i wierzę w Boga Ojca. Nie dlatego, że muszę, bo tak zostałem ochrzczony i wychowany. Ale dlatego, że chcę. Wielu ludzi wierzy w kogoś, albo coś innego. Inni nie wierzą w nic. Ale tak naprawdę nie ma to wielkiego znaczenia. Każdy dostał jakąś opowieść i robi z nią to, co uważa za stosowne. Każdy dostał jakieś znaki.
Czy gdybym urodził się gdzieś indziej, byłbym muzułmaninem? Pewnie tak, ale do czasu odkrycia opowieści o Bogu Ojcu. Czy ta opowieść jest lepsza? Nie wiem. Nie znam się na teologii, ale znam się na sobie. Opowieść o Bogu Ojcu bardziej do mnie przemawia, niż cokolwiek innego.
Ta opowieść ma dla mnie sens.
Bóg tworzy człowieka i daje mu Ziemię we władanie. – Uczyń ją sobie poddaną – mówi, ale nie narzuca się ze sposobem, w jaki należałoby to zrobić.
No to człowiek czyni. Tak, jak mu się wydaje. I od razu pojawia się cierpienie, łzy, niezrozumienie, podziały, ból i wszystko to, czego człowiek nie chciałby robić, ale robi.
Bóg drapie się po głowie. – Coś temu człowiekowi nie wychodzi, więc trochę mu pomogę.
I wysyła proroka.
Człowiek proroka zabija.
Bóg drapie się znowu. Wnet następny prorok gotowy do drogi. Zanim dociera do celu, człowiek go zabija.
I następny, i następny... Latka lecą, a człowiek coraz lepiej radzi sobie z prorokami zsyłanymi na Ziemię.
Gdybym ja był Bogiem, w tym momencie przestałbym drapać się ręką po głowie, tylko machnąłbym nią. – A dajcie mi święty spokój! Róbcie, co chcecie – tak bym rzucił na odchodne.
Ale Bóg tego nie robi. O co Mu chodzi? Cierpliwy? Nie. Uparł się. Jak osioł. Zaparł się rękami i nogami, jakby koniecznie chciał dać jakieś dodatkowe wskazówki, rozświetlić ciemność, rozrzedzić las. Wszystko wygląda tak, jakby mu na tym zależało, choć w dalszym ciągu nie chce się z niczym narzucać.
Wszystko wygląda tak, jakby zależało mu na człowieku. A tak po imieniu? Na mnie. Jakby na mnie Mu zależało.
Myślę o tym za każdym razem, gdy dotykam czoła, czyniąc znak krzyża. Czuję tę historię w swoich palcach, jakbym to ja był jej bohaterem i sprawcą. Jakby to o mnie w niej chodziło.